Generalnie lubię "świeże" przyprawy do moich dań, dotyczy to także ziół. Niektóre zioła są łatwe w uprawie, podczas gdy innym nie wystarczy mokra ziemia i odrobina słońca. Na oknie w moim pokoju (jedyny parapet w domu, gdzie prawie cały dzień świeci słońce) stoi miska z 5 doniczkami z ziołami (takimi kupionymi w supermarkecie) i jedna duża donica, gdzie posadziłyśmy sobie kolendrę oraz, prawie całkowicie zagłuszoną przez sąsiadkę, bazylię. Zioła, które kultywujemy (hahaha takie ładne słowo, choć zupełnie nie wiem, czy słusznie je tu używam - SJP mówi, że dotyczy wybranych roślin, ale jakich tego nie określa) to te z łatwiejszych w uprawie, ale jednocześnie tych, które najczęściej używa się w kuchni, tj.: szałwie, duża bazylia (prawie całkowicie ogołocona do dzisiejszego przepisu), pietruszka, kolendra (też prawie już zużyta) i tymianek (oh matko! jak ja uwielbiam świeży tymianek!). Zawsze powtarzam, że przyzwoitość kuchenna nakazuje jak najczęściej używać świeżej bazylii, bo jej smak jest 3 razy intensywniejszy niż takiej suszonej. Nie to, że jest coś złego w suszonej bazylii, nie... Po prostu taka świeża jest lepsza. Tak samo, jak lepszy jest świeżo zmielony pieprz, ale tego nie będę chyba powtarzać, bo moja dewiza z nagłówka :)